top of page

Grubo! Grüner Veltliner i Tannat na Videlcu.


Tym razem pognało mnie daleko, hen hen na Ochotę, aż do restauracji Videlec. To prawie jak wyprawa w zaświaty, ale dostałem cynk, że dają tam dobre rzeczy, i że można je zabrać na wynos. Do domu wróciłem z dwoma butelkami: austriackim Grünerem Veltlinerem pod patronatem Gruber Röschitz oraz Tannatem el Uru Terrazul, nie muszę pisać skąd.

Gruber Röschitz Grüner Veltliner 2016 (12,5%)

Winnica Gruber Röschitz znajduje się w Dolnej Austrii, konkretnie w Weinviertel - największym w kraju regionie winiarskim. Dla porządku muszę odnotować, że największą gwiazdą Niederösterreich nie jest "winna ćwiartka", ale Dolina Wachau ze swoimi winami z Krems. Co z tego, skoro przybliżając mapę Google'a na miasteczko Röschitz naszym oczom ukaże się siedem winnic leżących w promieniu jednego kilometra. Oprócz tego mamy jednostkę straży pożarnej i oddział Raiffeisenbanku; moim zdaniem aż nadto, aby wieść spokojne, godne życie. Przed degustacją odwiedziłem też stronę producenta. Rodzina Gruberów jakiś czas temu postawiła na nowoczesne metody produkcji, jedynym dopuszczalnym nawozem jest kompost, liczy się jakość i tradycja. W rezultacie powstają wina biologiczne, takie jak Gelber Muskateller, Riesling i Charodonnay (!) z gron białych oraz Zweigelt i kupaż St.Laurent z Pinot Noir z czerwonych (nie wymieniam wszystkich).

Dość geografii, skupmy się na kieliszku. W aromacie delikatna kwiatowość, wyczuwalny jaśmin. Główną rolę odgrywa jednak owoc brzoskwini, który na mój węch uciekał w stronę ananasa, w nosie Asi - niekoniecznie (chciałem napisać "w nozdrzach Asi", ale czy kobieta może mieć nozdrza? A giry?). Na kolejnym planie jabłko i cytrusy, raczej w typie cytryny niż limonki. Zastanawialiśmy się też nad akcentem warzywnym w postaci groszku lub szparagów. Usta zdecydowanie świeże, świeże jak zielone jabłuszko, jak soczysta limonka. Znów wyczułem cząstkę ananasa, chyba tęskno do lata.

Kwasowość na średnim poziomie, finisz satysfakcjonujący, trwa przynajmniej kilkanaście sekund. Wino dojrzalsze w nosie, w ustach wciąż rześkie i młode. W sumie - dość złożone, szczodre, a na pewno bardzo pijalne. Po prostu dobre. Zgodnie z charakterystyką lżejszych Grünerów można je śmiało łączyć z sałatkami, lekkimi daniami z drobiem i białymi rybami. Łosoś z sosem cytrynowym i dodatkiem ziół też byłby na miejscu, gdyby nie jedno ale... Po co tracić czas w kuchni, skoro Röschitz tak dobrze sprawdza się solo?

Ocena: 4/5 (61zł)

El Uru Terrazul Tannat 2015 (14,5%)

Winnica Terrazul położona jest godzinę jazdy od Montevideo, nad potężnym estuarium La Platy, tworzonym przez zbiegające się ujścia Urugwaju i Parany. 34. równoleżnik, słoneczny klimat południowego Atlantyku (średnia temp. 16 stopni, spore amplitudy), gleby gliniaste, organiczne. W sumie - dobre warunki uprawy winorośli. Urugwajski terroir spotyka się z francuską filozofią, zespołem zawiaduje enolog Didier Cornillon. Prezentowana butelka jest w tej chwili najwyższą etykietą winnicy, a przy tym edycją limitowaną. Wino rok leżakowało w beczce.

Otwieramy. Nie zdążyłem zanurzyć się w kieliszku, a ciało i umysł przeszył ciepły prąd. Zerknąłem na Asię, ta sama reakcja. Drugie podejście, bardziej świadome. Tak, to jest eksplozja. Ciepłe, dojrzałe owoce. Wiśnia i śliwka. Mocno podkręcone, oblane alkoholem i obtoczone czekoladą. Wanilia. Z drugiej strony świeża, przyprawowa, przypominająca anyż nuta, która tę czekoladkową słodycz pięknie równoważy. Trochę ziołowej apteki, taki delikatny syropek na kaszel.

Zawartość kieliszka wąchaliśmy dobre 10-15 minut, z obawy przed utratą pojedynczej głoski, ale też w narastającym napięciu, czy el Uru będzie miał tyle samo do powiedzenia na języku. W końcu trzeba było się przekonać. Piewszy łyk, drugi... Jest dobrze! Usta powidłowe, ale nie zalepiające. Kwasowy dżem porzeczkowy i dodatek śliwki. Podobnie jak w aromacie wanilia i czekolada. Pod koniec nuty drzewno-przyprawowe a'la pudełko po cygarach. Kwasowość z wyższych poziomów średnich. Dużo garbników będących wizytówką szczepu, ale są to taniny mięciutko wtopione. Alkohol, wyczuwalny w nosie, nie pali, nie narzuca się. Wino rozkosznie wypełnia całą buzię. Chętnie zmierzy się dobrze przyprawionym stekiem, bez problemu sprosta też cięższym daniom.

Dla mnie petarda, choć są gusta i guściki. Muskularny styl nie wszystkim się spodoba. W mojej opinii wino nie idzie wyłącznie na masę, to raczej typ kulturysty, który dba o proporcje i architekturę całego ciała. Na pewno będę do niego wracał.

Ocena: 5/5 (88zł)

Zakup własny w restauracji Videlec przy ul. Grójeckiej na Ochocie.

bottom of page