Kolejne spotkanie w gronie Przyjaciół, tym razem nie w knajpie, nie w restauracji, ale w wersji domowej. Dostojni Gospodarze, Kinga i Jasiek zaproponowali formułę imprezy tematycznej, leitmotivem był Agent Jej Królewskiej Mości. Zgodnie z wymogami reżyserki były eleganckie kreacje, bąbelki i nagłe zwroty akcji. Była też para aktorów, która ukradła całe show. Ale o tym za chwilę.
Toasty rzecz święta. Pierwsze wznosiliśmy wypełniwszy kieliszki Prosecco Perla Bianca. Wino świeże, zdominowane przez zielone jabłko z akcentami drożdżowymi, z delikatnym dodatkiem cytrusów. Bardzo przyjemne i bardzo pijalne. Pasowało do przekąsek na zimno w postaci suszonych pomidorów z dynią (!), oliwek i sałaty z rukolą (i z gruszką, szynką parmermeńską, serem pleśniowym, pomidorkami, pestkami i balsamico). Jeśli szukacie wina na tzw. okazję w umiarkowanej cenie, ta butelka się sprawdzi.
Grubszy gracz, czyli szampan Janisson & Fils (zdjęcie tytułowe). Większe bąbelki, długie wrażenie musowania na podniebieniu. Bardziej szorstkie, charakterne, mineralne. Jabłko, gruszka, chrupka skórka białego pieczywa. Chrupkość ma tu zasadnicze znaczenie. Jestem za.
Skończyły się toasty, przyszedł czas na danie główne - spécialité de la maison Jaśka, czyli gulasz z dzika. Zebrało się konsylium, które miało wybrać butelkę towarzyszącą daniu. Padło na półwytrawne Gran Passione z Veneto wyprodukowane metodą ripasso, polegającą na dodaniu młodego wina do kadzi z pozostałościami po Amarone. Wybór bezpieczny, bo znaliśmy to wino i jego klasę.
Wiśnie, suszone śliwki, rodzynki, czekolada. Akcenty ziołowe w tle, niedecydujące o profilu. Niczym niezmącona głębia smaku, gładka, jedwabista struktura. Wino doskonale skomponowane. Łatwe, ktoś powie - zbyt łatwe. Jasne, że kwasowość nie odgrywa tu głównej roli, czuć słodki wpływ Amarone. Tanina też przycupnęła na poziomach co najwyżej średnich. Ale daj Bóg, żeby wszystkie "łatwe" wina tyle z siebie dawały. I teraz najlepsze: cena waha się od 40 do 50 zł.
Veneto utrzymało ciężar i jakość dziczyzny. A trzeba powiedzieć, że potrawa była nadzwyczajna. Rozpadające się w pod naciskiem języka mięso, pełna integracja składników w sosie. Całość aromatyczna, bogata. Tymianek i rozmaryn polubiły się z winem. Goście żądali dokładek dopóki łyżka nie szurała po pustym dnie garnka. Rewelacja.
Tak jak udało się Gran Passione, tak nie udał się Goose Bump z południa Włoch. Wino zakurzone, duszne. Po chwili można dowąchać się wiśni i dodatku ziół. Usta kompotowe i matowe, jakby z kożuszkiem.
Teraz Saperavi. Jest znacznie lepiej. Wino zręcznie imituje styl bordoski. Jest wyraźna porzeczka, poza tym lukrecja, wanilia. Część stołu mówiła też o zielonej papryce. Tanina przepisowa, kwasowość też. Wino uczciwe, bez szczególnych aspiracji, ale na pewno dobre.
Shiraz z Australii. Fiołek, malinojeżyna, pieprz. Tyle, jeśli chodzi o żelazny repertuar. Poza tym czekolada i parę igiełek rozmarynu. Wino elegancko zbudowane, bardzo proporcjonalne, trudno się o cokolwiek przyczepić... Ale oczekiwania były nieco większe. Od jakiegoś czasu dostępne w Mielżyńskim, gdzie podobno jest rozchwytywane - wziąłem ostatnią butelkę z dostawy.
Tokaj wymykający się stereotypom, bo w wersji wytrawnej. Soczysty, dojrzały melon. Miód i cytryna, do tego początek tematów pleśniowych. Wino wyróżnia świetna równowaga między słodyczą i kwasowością. Naprawdę fajne i zdaje się, że w bardzo przystępnej cenie.
Wino zbudowane na orzechu włoskim w nosie i w ustach. Do tego wyraźny zapach szafy, mówiąc elegancko: starego drewna. Klasyczne walory sherry oloroso, którego istotą jest kontrolowane utlenienie.
Coś mi podpowiada, że tym razem trochę przesadziliśmy z różnorodnością. Prosecco i szampan, ripasso i kilka innych butelek czerwonego, tokaj i sherry. Wystarczyłoby na dwa albo i trzy posiedzenia. W dodatku mieliśmy pecha: jedno z win, którego nie wymieniam, miało wadę korkową. A może to nie pech, tylko brutalna statystyka; szacuje się, że choroba dotyka nawet co 10. butelkę. Poza tym po dobrym, obiecującym początku temperatura degustacji wyraźnie spadła. Pod koniec podniosła się na chwilę przy Oloroso, ale to już był ostatni akord.